niedziela, 13 października 2013

#1.| Cudowni sąsiedzi.


Od tamtego wydarzenia minął rok, jestem 19-letnią młodą kobietą, która wcale się za takową nie uważa. Fakt, jestem pełnoletnia, ale dziwnie reaguję, gdy ktoś zwraca się do mnie „pani”. Nie, to nie dla mnie. Nadal jestem dziewczyną, która dąży do spełnienia marzeń. Przyjdzie czas, aby zwracać się do mnie z takim szacunkiem. Nowy rozdział w moim życiu niedługo się rozpocznie. Jestem trochę podekscytowana, bo czeka mnie coś nowego, nowa przygoda. Siedzę teraz na podłodze przy napełnionych już częściowo walizkach, z otwartymi na oścież wszystkimi szafkami i zastanawiam się czy na pewno wszystko wzięłam. Za dwa tygodnie o tej godzinie będę już na uczelni, uroczyście rozpoczynając rok szkolny. Gdy byłam młodsza, mama opowiadała mi śmieszne historie z poznańskiego akademika. Od tamtej chwili powiedziałam, że na studia wybiorę się tylko i włącznie do Poznania. I tak też się staje. Do pokoju po raz setny chyba, weszła moja mama. Widać było, że mocno przejmuje się moim wyjazdem. No tak, w końcu wyfruwam jej z gniazda na najbliższe pięć lat, może na dłużej?
- Wika, kochanie, na pewno nie potrzebujesz pomocy? – spytała, stojąc w drzwiach i przyglądając się uważnie moim torbom.
- Mamo, spokojnie, już większość za mną. Wszystkie ciuchy mam, zaraz spakuję laptopa i inne takie drobiazgi.. – odpowiedziałam cicho, w głowie nadal mając listę rzeczy, które powinnam zabrać.
- Będę za tobą tęsknić.. – wypaliła. Niby spodziewała się mojego wyjazdu już od dawna, wiedziała, że w końcu wyjadę.. Ale jednak matczyne uczucia wzięły w górę. W sumie mnie też wzięło na czułości. Mimo, że w wieku gimnazjalnym miałam już dość tego domu, ciągłe kłótnie z rodzicami mnie już wykańczały… Nie mogłam doczekać się, kiedy przyjdzie ten dzień, w którym wyjadę daleko od nich. Ale przeszłam wiek typowego gimnazjalisty, wszystko się unormowało. Oczywiście nadal były sprzeczki, ale to normalne. W końcu doczekałam się tego dnia, i co? I obawiam się tego wyjazdu. Jednak będzie brakowało mi obiadków mamusi, babci, spotykania się z innymi członkami rodziny.
- Wiem, ja też, mamo. Ale jestem już dorosła, i idę w twoje ślady.. – uśmiechnęłam się promiennie – Jeśli wierzyć babci, to pakowałaś się już 2 tygodnie przed wyjazdem, starannie odliczając dni do swojego wyjazdu.. – przypomniałam jej, śmiejąc się cicho.
- Oj tam, zawsze musisz to rozpamiętywać? A babcia też mądra, że gada tobie takie rzeczy.. Ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że dla mamy jest to takie trudne.. Teraz już wiem przez co przechodziła mama.. – odparła smutno, a mi zakręciła się łza w oku. Widok smutnej mamy? Dla mnie cios w serce. Nienawidzę tego widoku.
- Będę dzwonić, odwiedzać was co jakieś dwa, trzy tygodnie.. Będzie dobrze. – uśmiechnęłam się do niej pocieszająco i wstałam, aby ją przytulić.
- Dobrze, pakuj się do końca, bo za pół godziny będzie tu Madzia. – powiedziała, ocierając łzę, lecz uśmiechając się równocześnie. Ja też pociągnęłam nosem, spoglądając w górę, by uniknąć pokazanie łzy światłu dziennemu.

Mimo, że nadal mam wątpliwości, to jednak wychodzę przed blok, z walizkami, na umówione wcześniej miejsce. Nie lubię wyjazdów, bo zawsze mam przeczucie, że nie wzięłam czegoś istotnego. Jak na wrzesień robi się coraz zimniej. Otuliłam się czarnym szalem, zasuwając dokładniej zamek błyskawiczny swojej kurtki. Rękawy swetra wyciągnęłam na wierzch, otulając nimi dłonie, by uniknąć ich zmarznięcia. Przytupując nogami, jak ta sirota stoję na tym parkingu, z walizką, torbami i sporą torebką, w której mama nawsadzała mi jedzenia na tydzień. Teraz wolałabym być niewidoczna, niż być oblegana tymi spojrzeniami ludzi. Odgarnęłam do góry spadające na twarz włosy i wtedy dojrzałam moje wybawienie, czyli czarne, sportowe Audi Magdy, które dostała na 18-stkę. Niby powinnam jej zazdrościć, bo ja nie dostałam czegoś podobnego, ale po pierwsze cieszę się jej szczęściem i nigdy nie dopuszczę do tego, żeby zazdrość stanęła między nami, a po drugie dostałam najwspanialszy prezent na świecie, czyli Vouchery, na mecze Lecha Poznań, ale i Borussii Dortmund! Byłam przeszczęśliwa i nie miałam czasu, aby zazdrościć kolegom samochodów, skuterów czy mieszkań. Ruszyłam w stronę samochodu, z którego przyjaciółka wyszła mi naprzeciw, aby się przywitać i pomóc z bagażami. Było ciężko, ale razem dałyśmy radę. Usiadłam od strony pasażera, bo umówiłyśmy się, że dopiero w połowie drogi się zmienimy, bo ja bardziej znam Poznań, a raczej dojazd do niego. Zapięłyśmy pasy, włączyłyśmy płytę z naszymi ulubionymi kawałkami i tryskające dobrą energią, ruszyłyśmy w upragnioną podróż.
- Nie, powinnaś skręcić w lewo! – krzyknęła przyjaciółka, łapiąc mnie za kolano. Rolę się odwróciły, teraz ja mam przed sobą kierownicę i to na mnie ciąży odpowiedzialność za szczęśliwy dojazd do nowego mieszkania.
- Magda, nie panikuj, tę drogę znam, tym bardziej, że to ja byłam zobaczyć nasz przyszły dom. Zapamiętałam drogę. – uspokoiłam Magdę, która od pięciu minut zaczęła bardzo przeżywać.
- Dobra, dobra, będę już cicho. – chyba sama zauważyła, że jest nie do wytrzymania. Brawa za domyślność, kochanie!
- Ej, to co robimy, gdy dojedziemy? Nasze mieszkanie będzie świeciło pustkami, więc.. – spojrzałam na nią, korzystając z tego, iż stałyśmy na czerwonym świetle.
-Pewnie weźmiemy się za ogarnięcie tego wszystkiego. – zaśmiała się i wskazała podbródkiem na sygnalizator, który wskazywał wyraziste odcienie pomarańczowego. Uśmiechnęłam się i powoli ruszyłam za sznurkiem samochodów.

O dziwo, uniknęłyśmy wielkich korków i dojechałyśmy bez żadnych przeszkód o zaplanowanej godzinie. Dosyć duży kłopot sprawiłoby nam wnoszenie na drugie piętro wszystkich toreb, walizek i tym podobnych, co spowodowało rozpoczęcie poznawania naszych nowych sąsiadów. Jeden z nich był bardzo domyślny i zaproponował nam pomoc, co wprawiło nas w miłe zaskoczenie. Pan miał na imię Michał i mieszkał naprzeciwko nas. Był po trzydziestce, miał bardzo miłą żonę i śliczną, małą córeczkę. Z całą rodzinką znalazłyśmy dobry kontakt, pani Ania już zaoferowała nam pomoc w urządzaniu i innych podobnych rzeczach. Bardzo ucieszyłam się na myśl, że mamy sympatycznych, młodych sąsiadów na piętrze, bo wizja małżeństwa w średnim wieku, którym przeszkadza każdy drobny hałas, nękała mnie po nocach. Nasze mieszkanie miało trzy pokoje: duży, przestronny salon i dwa nieco mniejsze pokoje, naturalnie - jeden mój, a drugi Magdy. Meble były zamówione, miały przyjść już jutro. Dzisiejszym naszym zadaniem było kupno farb i malowanie ścian. Ułożyłyśmy nasze walizki w swoich pokojach i usiadłyśmy na środku salonu, na puszystym, ulubionym kocu, który ze sobą zabrałam.
- Jak tu pusto… - zaczęła Madzia, rozglądając się po mieszkaniu, które wyglądało, jakby dopiero co zostało obrabowane. Wszystkie ściany miały wyblakłe kolory, a podłoga nie świeciła czystością. Przynajmniej okna oraz ta posadzka, której piękno ukryte zostało pod warstwą siwego, denerwującego czasem kurzu, były nowe, dopiero co wymienione. Właściciel proponował układ, w którym to łazienka z kuchnią zostałyby wyremontowane, jednak dzięki uprzejmości starszego pana ustaliliśmy, że same się tym zajmiemy. Będziemy miały mniejszy czynsz do zapłaty, a pan Szymankiewicz nie będzie musiał martwić się o remonty. Wilk syty i owca cała!
- Już niedługo.. za trzy dni to miejsce będzie tętnić życiem! A wzięłaś te antyramy ze zdjęciami z tylnego siedzenia? – spytałam, patrząc na przyjaciółkę.
- Wszystko jest, nie bój żaby. Skoro ty nigdy o niczym nie pamiętasz, to ja muszę zapanować nad sytuacją, no nie? – zaśmiała się, a w tym samym momencie ktoś zapukał do naszych drzwi. Wymieniłyśmy zdziwione spojrzenia i wstałam, by otworzyć. Ujrzałam uśmiechniętą panią Anię.
- Hej, mam nadzieję, że nie przeszkadzam, co? – zaczęła.
- No coś ty, nie mamy tu nic do roboty, poza czekaniem na pani męża. – uśmiechnęłam się szeroko. – Niech pani wejdzie. – dodałam, na co sąsiadka skrzywiła się delikatnie.
- Proszę, tylko nie „pani”! Ania jestem! – zaśmiała się i dopiero wchodząc do środka podała mi rękę, by uniknąć przesądnego ‘witania się’ przez próg.
- No wiesz.. Zbyt luksusowo tu nie jest, więc mogę zaproponować ci tylko siedzenie na tym o to kocu. – wskazałam ręką na miejsce obok przyjaciółki i uśmiechnęłam się do niej. Ania przystanęła na to i usiadła przy ciemnowłosej.
- Ania? Jacy są tutaj pozostali sąsiedzi? Bo jeśli tak samo cudni, jak wasza rodzina, to jesteśmy w niebie. – zaczęła Wilczyńska.
- Miło nam! – skwitowała uśmiechem. – Ogólnie nasz blok w większości zamieszkują młode, sympatyczne osoby. Znajdzie się parę nieciekawych osób, ale to na szczęście w klatce obok. – zachichotała. – Nie imprezują tak często, a jeżeli już coś takiego się zapowiada, to przychodzą wcześniej z ostrzeżeniem, bo wiedzą, że mamy małe dziecko. Aha, no i nie wiem czy wiecie.. Tutaj obok was, po środku mieszka pewien młody piłkarz… - zaczęła, a ja nie wiedziałam co zrobić. Zaczyna się jak w jakimś filmie, no nie wierzę.
- Kto? – wyrwało się Magdzie, która z pewnością łącząc słowo „młody” i „piłkarz” myślała o Kędziorze, którego poznałam w Kleczewie. A, jeśli o nim mowa.. Tak jak przypuszczałam występ tam zagwarantował mu dalsze powodzenia i krótko po tym, można było go widzieć w końcówkach prawie wszystkich meczów, a teraz ma zapewnione miejsce w pierwszym składzie.
- Na pewno go nie znacie, źle powiedziałam.. On tam trenuje coś związanego z Lechem, ale nie gra tam.. Wypytacie się Michała, bo ja tam nie wiem… – uśmiechnęła się. – Bardzo wesoły, pełen życia chłopak, Bartek ma na imię.
- No mówi się trudno.. – wymieniłyśmy się uśmiechami z przyjaciółką.
- Już byście chciały któregoś z pierwszego składu, co?
- A żebyś wiedziała! – klepnęłam ją w kolano. – No, ale przecież nigdy nie jest idealnie. Może ma jakieś znajomości… - ciągnęłam, patrząc w górę. Dziewczyny zaśmiały się głośno, pukając w czoło.
- Nono, żebyś tylko znalazła tego swojego księcia w tej naszej wieży.. – zażartowała Ania. – Wiecie co, ja zadzwonię do Michała, bo już długo na niego czekacie. Bezsensu tracić czas, równie dobrze mogliśmy już wracać z tego sklepu i zaczynać malowanie.. – powiedziała i wstała z koca, który na razie robi za kanapę. Udała się do mieszkania naprzeciwko, z pewnością, by za posługą telefonu przywołać tu męża.
- No to nam się poszczęściło, nie mamy starych pryków obok siebie. – zaczęła Magda, a ja uderzyłam ją w udo.
- Nawet z nimi by się wytrzymało. No i miej trochę szacunku do starszych! – powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
- Ej, czy to na pewno ty?
- Nie święta Walenta z Chryzantemowa, droga Magdaleno. – odparłam, patrząc na nią.
- Buahahahaha, żeśmy się uśmiali! A tak w ogóle, to może faktycznie ten cały Bartek zna któregoś z chłopaków, hm?
- Może lepiej nie..
- CO?! Przepraszam bardzo, coś ty powiedziała?! – myślałam, że moja rozmówczyni straci równowagę i poleci w tył, mimo, że siedzi na podłodze.
- No, bo gdyby tak było.. To oznaczałoby, że może przychodziliby do niego od czasu do czasu.. Bym się z nimi widziała.. I szłabym sobie do warzywniaczka na dresie, a tu by mi Kędziora wyskoczył i co?
- I z kim ja mam mieszkać przez najbliższe pięć lat? Z jakąś psychiczną dziewczyną, która nie ma normalnych problemów i do tego nie pozwala sobie być szczęśliwą.. – powiedziała i uderzyła mnie w głowę. – Lecz się lepiej, grubasie!
- Ha, ha, ha! – zaśmiałam się sarkastycznie. – Ale serio tak myślę! To wielki problem… I codziennie wychodząc do warzywniaczka, lub ze śmieciami będę musiała stroić się godzinę przed lustrem, bo a nóż widelec Tomek będzie odwiedzał naszego sąsiada.. – zrobiłam podkówkę, zakładając ręce na piersi.
- Dobra, dobra.. Z racji tego, że chodziłyśmy na zajęcia psychologiczne, śmiem wykorzystać tutaj nabytą tam wiedzę i stwierdzam, iż.. zwyczajnie jesteś głupia. – wzruszyła ramionami i ugryzła jabłko, którego nie zjadła w czasie podróży.
- Widzę, że wiele wyniosłaś z tych zajęć.. Tyle się na nich narobiłaś, tak pięknie spałaś.. A tak w ogóle to może byś podłogę wytarła, co? – odpowiedziałam z przesadnym uśmiechem.
– Coś czuję, że już nie będzie tak cicho od teraz w tym bloku.. Codziennie wieczorem, pan Bartek będzie słyszał twoje wrzaski, kiedy będę cię tłukła po tym pustym łbie!

Po dziesięciu minutach od wyjścia Ani, wróciła do nas ze swoim mężem i 3 letnim szkrabem o imieniu Zosia. W takim gronie poszliśmy do najbliższego sklepu, gdzie zakupiliśmy farby, pędzle, taśmy oraz inne potrzebne tego typu rzeczy, które wybierał Michał. Właśnie dlatego wybrałyśmy się tam z całą ich rodziną. Przy malowaniu mieliśmy bardzo wiele zabawy, śmiechu. Najbardziej bawiła się przy tym wszystkim Zosia, której przy pomocy mamy, pozwoliłam na swojej ścianie namalować niewielkie, białe serduszko. Ściany mojego pokoju mają przyjemny, jasnoniebieski odcień. Z racji tego, że do tego będę miała białe meble, powstaną barwy ukochanego Lecha, co ubzdurałam sobie już wcześniej. Magda postawiła na kojący, wrzosowy kolor. Salon zdobił ciepły, beżowy odcień, który z dodatkami będzie wyglądał idealnie. Gdy skończyliśmy było już po 17. Rodzina Śniechowskich poszła na dość późny obiad do swojego domu, oczywiście zapraszając nas na niego. Wyplątałyśmy się jakoś, ponieważ nie chciałyśmy aż tak wykorzystywać ich życzliwości. Ubrałyśmy się i wyszłyśmy z pustego mieszkania, zamykając je dokładnie. Odruchowo spojrzałam na brązowe drzwi z numerem 43, które znajdowały się zaraz obok naszych. Michał nie chciał nic powiedzieć o tajemniczym sąsiedzie z środka. Uparł się, żebyśmy same go poznały i dowiedziały się wszystkiego, co nas trapi. Kiedy cokolwiek próbowałam od niego wyciągnąć, na jego ustach pojawiał się dziwny uśmieszek. Nie mam pojęcia co on kombinuje, ale postaram się do tego dojść. Ten cały Bartek zaczyna być dla mnie pewną zagadką, którą chcę rozwiązać. Nadal myślałam o tym, dlaczego Śniechowski nie chce mi nic o nim powiedzieć. Niby co w nim jest takiego wyjątkowego, że mam poznać go osobiście i wszystkiego sama się dowiedzieć? Wydaje mi się, że Magda coś o tym wie. O tak, jestem tego pewna. Gdy wybierałam z małą Zosią farbę do mojego pokoju, cała trójka coś do siebie szeptała.
Patrzyłam przed siebie, zupełnie nie wiedząc, co przyjaciółka do mnie mówi. Włożyłam dłonie do kieszeni kurtki, kurcząc się delikatnie przy mocniejszym powiewie wiatru. Było cicho, zdecydowanie za cicho. Spojrzałam na Magdę. Patrzyła na mnie z wyrzutem, więc wywnioskowałam, że zorientowała się, że kompletnie jej nie słuchałam.
- Przepraszam, zamyśliłam się.. Powtórzysz? – spytałam, próbując zejść na ziemię.
- Błagam cię! Mam jeszcze raz opowiadać to, co mówiłam ci przez piętnaście minut drogi? – fuknęła, nie spuszczając ze mnie karcącego wzroku.
- No Madzia.. Postaraj się ją skrócić, obiecuję, że teraz będę słuchała z uwagą. – uśmiechnęłam się do niej przepraszająco, starając złagodzić sytuację.
- Dobra, nieważne już. Przynajmniej się wygadałam.. – stwierdziła, wzruszając ramionami. Całe szczęście, widocznie nie było to coś tak istotnego. Skręciłyśmy w poznaną niedawno uliczkę, gdzie znajdowała się niewielka knajpka, którą poleciła nam Ania. Weszłyśmy do niej, rozglądając się po wnętrzu. Przyjemnie, a przede wszystkim niedrogo. Wybrałyśmy danie dnia, czyli grillowaną pierś kurczaka z ziemniakami i surówką.
- Może po obiedzie przejdziemy się do IKEI? – spytałam, rozsiadając się na drewnianym krzesełku, z jasną poduszką.
- Jasne! Pokupujmy już wszystko i miejmy spokój z całym tym remontem. Nie mogę doczekać się już jutra, żeby już mieć te wszystkie meble i móc zwyczajnie walnąć się na łóżku, odpoczywając po ciężkim dniu. – odparła, gestykulując zawzięcie.
- Jeszcze nie masz po czym odpoczywać, mamy wakacje przecież! – zaśmiałam się, dziękując kelnerce za podanie dania.
- Ta, a ta pogoda jest tego świetnym dowodem! – wskazała brodą widok za szybą, przy której siedziałyśmy. No fakt, niektóre liście zaczęły żółknąć, niebo jest zachmurzone, szaro-bure, a ulice mokre od niedawno padającego deszczu.
- Ważne jest, że nie musimy zasuwać jeszcze na uczelnie. – wzruszyłam ramionami, zajadając się obiadem, który nie powiem, był naprawdę smaczny. Kiedy Magda zastrajkuje, a ja nie będę miała siły na gotowanie, już wiem, gdzie się udam!

Tak jak wcześniej zaplanowałyśmy, zaraz po obiedzie wyruszyłyśmy na poszukiwanie skarbów w IKEI. Ja i Magda w jednym, wielkim sklepie to nie jest najlepszy pomysł. Spędziłyśmy tam dobre kilka godzin! Z torbami dodatków do naszego wspólnego mieszkania, z uśmiechami na twarzach, ruszyłyśmy w stronę Bukowej. Tym razem starałam się brać aktywny udział w rozmowie, nie dając się ponieść swoim myślom.
- Zamawiamy pizzę? Najemy się nią, a do tego zostanie na śniadanie.. – powiedziałam, opierając się o małą, starą lodóweczkę w której znajdowały się wszelakie dania od mamusi. – No chyba, że pójdziesz do Śniechowskich i odgrzejesz u nich coś, co dała nam moja mama. – dodałam, z uniesioną brwią, widząc jej niezadowoloną minę. Tak, Madzia starała się dbać o linię, zdrowo się odżywiała. Pizza nie była jej spełnieniem marzeń.
- Nie no dobra, zaraz zamówię. – uśmiechnęła się i poszła po telefon. Nie zdążyłam usiąść, gdy ktoś zapukał do naszych drzwi. Trochę zniesmaczona, poszłam je otworzyć.
- Wika, wiesz co.. Pomyślałam, że może damy wam jakiś materac, co? Przecież nie macie żadnego łóżka, a na podłodze to się możecie połamać. – uśmiechnęła się Ania. Jejku, ją to do nieba żywcem powinni wziąć!
- Dziękujemy bardzo, za to, że tak o nas dbasz.. Bardzo miłe, oczywiście, jeśli nie zrobiłoby to kłopotu, to skorzystałybyśmy z twojej propozycji. – podziękowałam najładniejszym ze swoich uśmiechów. Blondynka wręczyła mi złożony w kostkę materac oraz pompkę do niego, życząc dobrej nocy. Wrobiłam Magdę w pompowanie go, twierdząc, że skoro ja „załatwiłam go”, to na może pomóc w jego przygotowaniu. Oczywiście łyknęła to, nie spodziewając się, że nie miałam nawet takiego zamiaru. Sama udałam się pod prysznic, żeby czasem nie przyszło jej na myśl proszenie mnie o pomoc. Fajnie tak myć się w łazience, w której znajduje się tylko kabina, ubikacja, zlew i lustro. Jak dużo miejsca! Same plusy! Wychodząc z niej, usłyszałam domofon. Podleciałam otworzyć, nie pytając się nawet kto to. Patrząc na zegarek stwierdziłam, że musi być to pizza. Jednak wydawało mi się, że coś zbyt długo dostawca idzie na drugie piętro.. Na piżamę, w której skład wchodziły krótkie spodenki i luźna koszulka z napisem „Kolejorz”, nałożyłam bluzę z takim samym napisem na plecach i otworzyłam drzwi, w celu udania się na klatkę i delikatnym ogarnięciu sytuacji. Jednak nigdzie nie wyszłam, bo w progu stał młody, wysoki i przystojny brunet, z wyraźnym zamiarem zapukania. W ręku trzymał pudełko pizzy, lecz zdziwiło mnie to, że był on w.. hm, domowym stroju i samych skarpetkach.
- Cześć, zamawiałaś może pizzę? – widocznie cała ta sytuacja wydała mu się śmieszna, bo z trudem starał się opanować wybuch śmiechu, na który to zresztą mi też się zbierało.
- No tak jakoś się składa, że tak. Teraz nowa moda? Dostawcy przychodzą do domu w skarpetkach, tak? – spojrzałam na jego stopy, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
- Nie wiem, nie orientuje się. - zaśmiał się. - Jestem spod 43, a ty pewnie jesteś nową sąsiadką? Bartek jestem. – powiedział, podając mi prawą rękę.
- Wiktoria. Tak, razem z przyjaciółką wprowadziłyśmy się tu dzisiaj. Może chcesz wejść do środka, zimno na tej posadzce. – otworzyłam szerzej drzwi, zapraszając go do środka.
- Hm, bardzo gustownie to sobie urządziłyście.. – kiwał głową, patrząc na świecące pustką pokoje. – Teraz nowa moda? Mieszka się teraz w domu bez mebli, tak? – dodał, przedrzeźniając mnie.
- Powiedz mi lepiej, dlaczego stoisz tutaj z pizzą w korytarzu, skoro nie jesteś dostawcą.
- Tak się o to składa, że albo podałaś mu zły adres, albo oni pomyli i zamiast 42, napisali 43. Mimo wykłóceń się z tym facetem, zostałem szczęśliwym posiadaczem pizzy. – uśmiechnął się, a ja zakryłam bardziej bluzą, gdyż koszulka ta miała bardzo mocno wycięty dekolt, co przykuło jego uwagę.
- Akurat zamówieniem zajmowała się moja przyjaciółka, może coś pokręciła. Ile zapłaciłeś? – spytałam, sięgając po portfel.
- I myślisz, że teraz każę ci mi płacić?
- No a jak inaczej? – uniosłam brew. – Przelać ci je na konto?
- Podoba mi się twoje poczucie humoru. – odparł, szczerząc się. – Macie tę pizzę ode mnie w ramach tego, że nie przywitałem was ciastem i transparentem z napisem „Welcome”. – dodał, a ja wybuchłam śmiechem. Odebrałam od niego naszą kolację i uśmiechnęłam do niego, jak najładniej potrafiłam. – Moja misja została spełniona. Smacznego i dobrej nocy! – pożegnał mnie, a ja jeszcze raz podziękowałam i przeprosiłam za całą tą sytuację. Gdy trzasnęły drzwi Magda wyszła ze swojego pokoju.
- Czemu nie wyszłaś go poznać? – zapytałam, otwierając pudełko i dzieląc kawałki.
- Chciałam dać wam trochę prywatności. – uśmiechnęła się znacząco, za co dostała sójkę w bok.
- O czym ty w ogóle mówisz?
- Nic, ta znajomość przyniesie ci, mi zresztą też, wiele dobrego. – odpowiedziała z uśmiechem, biorąc kęs. Przyjrzałam jej się podejrzliwie, starając odgadnąć co ma na myśli.
- Magda, w tej chwili mów mi o co z nim chodzi, bo te twoje dwuznaczne odpowiedzi zaczynają mnie denerwować, serio! – zagroziłam jej palcem, stając naprzeciwko niej.
- Ale ja nic nie wiem, nie rozumiem o co ci chodzi..
- Przestań robić ze mnie idiotkę, dobrze?
- Wcale nie muszę się starać… - rzuciła pod nosem.
- Ejj! Prosisz się o dostanie kopa w tyłek!
- No Wicia.. Naprawdę się nie domyślasz..?
- No o to chodzi, że domyślam, ale chcę, żebyś mi to powiedziała.
- Obiecałam, że nie powiem ani słowa, więc tego nie zrobię. Też cię kocham. – powiedziała, i ucałowała mnie w policzek, siadając na materacu i zajadając się naszą, jakże pożywną, kolacją. Pokręciłam tylko głową, uśmiechając się pod nosem. Nie spodziewałam się, że to kółko pokryte serem, szynką, pieczarkami, czy papryką, przyniesie mi tyle dobrych rzeczy. Nie dość, że nie musiałam za nią płacić, to w dodatku dzięki niej poznałam przystojnego sąsiada, którego osobowość nurtowała mnie od południa..

Witam ponownie! Zdaję sobie sprawę, że trochę naciągnęłam Waszą cierpliwość, bo rozdział powinien pojawić się już dawno.. No właśnie, powinien.. Eh, brak czasu to mój odwieczny problem. Ale ważne, że jest, a nie to, że napisanie jego zajęło mi ponad tydzień :) Nie jestem z niego zadowolona, jest trochę nudny.. No, ale jakieś wprowadzenie niestety musi się pojawić. Więc.. Miło byłoby, gdybyście zechcieli to skomentować, ocena osoby trzeciej bardzo by mi pomogła i w razie jakiś błędów - wiele nauczyła. Do następnego! :*

piątek, 4 października 2013

PROLOG

Rok wcześniej  
- No dalej, proszę zgódź się! – przyjaciółka była chyba najbardziej upartą istotą na tym świecie, nie licząc w tym mnie, oczywiście.
- Magda, po co mi jechać do jakiegoś śmierdzącego wsią Kleczewa? – po raz kolejny zadałam to pytanie, będąc już lekko zirytowana tą całą nagonką. Od pół godziny ta ciemnowłosa istota chce namówić mnie na to, abym razem z nią pojechała na jakąś wieś, gdzie odbędzie się sparing samego Lecha Poznań. Dla mieszkańców Kleczewa jest to wielkie święto, bo w końcu pierwszy raz w życiu będą gościć u siebie kogoś więcej niż zespoły z trzeciej ligi, ale litości!
- A chociażby po to, żeby zobaczyć naszych poznaniaków! Są tak blisko, nie musimy spędzać półtorej godziny w samochodzie, aby jechać do Poznania… pół godzinki i jesteśmy na miejscu! – obdarzyła mnie zachęcającym uśmiechem.
- Coś ty! Myślisz, że Rumak wypuści kogoś z pierwszego składu? Na zwykły sparing z Sokołem? To jest okazja, aby przetestować zawodników, którzy nie mają tyle szczęścia, by grywać na Bułgarskiej..
- Jejku, a nie chcesz zobaczyć piłkarzy? – ugh, to pytanie.. Wiedziała, że to sprawi, że będę miała wątpliwości.. Tak było i teraz, co od razu zauważyła i drążyła dalej. – Tyle razy mówiłaś mi, że już dawno ich nie widziałaś, że chcesz ich zobaczyć jeszcze raz, hm? Teraz jest idealny moment! Jeśli nie będziesz ch…
- Dobra!!! – nie wytrzymałam i krzyknęłam, łapiąc się za głowę. – Pojadę tam. Ale nie wierzę, że zobaczę tych, których bym chciała. Jadę tam, żeby spędzić z tobą trochę czasu.
- No w końcu! – uśmiechnęła się promienie, ukazując przy tym swoje białe zęby. Podeszła do mnie i uściskała mnie, wyraźnie pokazując, że bardzo cieszy się na moją decyzję.
- Kiedy to jest w ogóle? – powiedziałam lekko przez śmiech, widząc entuzjazm przyjaciółki.
- 4 września, środa. Nie mamy teraz jeszcze czego się uczyć, zaraz po lekcjach pójdziemy szybko do domu, zostawisz torbę, ubierzesz koszulkę Lecha i rura na Kleczew! – zaśmiała się, gestykulując zawzięcie. – Będzie super! O 16, albo nawet i wcześniej przyjdź pod mój blok, mama nas zawiezie.
- Serio? Czy ja dobrze słyszę? Twoja mama zgodziła się nas zawieść? – zrobiłam duże oczy, zmieniając ton głosu. Jej relacje z mamą nie były zbyt kolorowe. Może w końcu przestały się na siebie gniewać?
- Jedzie tam tylko dlatego, że mamy rodzinę w Kleczewie i nie będzie wracała, tylko zostanie na czas meczu u mojej cioci.. – puściła mi oczko, nadal nie tracąc humoru.
- Aaa, to dlatego mnie tam ciągniesz!! – uderzyłam ją delikatnie w brzuch, na co zareagowała wybuchem niekontrolowanego śmiechu. No tak, poznajcie Magdę – wiecznie śmiejącą się i zarażającą dobrą energią moją osobę. Razem jesteśmy wulkanami energii, na które ludzie na ulicy reagują bardzo różnie..
- Nie no, przecież kochasz Lecha od dziecka.. Pomyślałam, że spodoba ci się to..
- Oczywiście, że podoba! Dziękuję, że pomyślałaś.. mimo, że prawdopodobnie nie zobaczę nikogo, kogo bym chciała, to jednak zawsze będzie to mój Kolejorz – uśmiechnęłam się, bo zrobiło mi się trochę głupio, przecież chciała dla mnie jak najlepiej.. Postanowiłam, że będę cieszyć się tym wyjazdem, równie mocno co i Madzia.

Kiedy wchodziłyśmy na ten mini stadion Sokoła Kleczew, myślałam, że padnę ze śmiechu. Dwie brameczki, pożółkniała już trawa, która robiła za murawę, trochę krzeseł na tak zwanych trybunach. Wszystko w opłakanym stanie. I tu ma grać mój najukochańszy Lech? Nie zasługiwał na to, według mnie mogliby tutaj jedynie wulgarnie mówiąc, nasikać. Ale jak mecz, to mecz! Kiedy szłyśmy na nasze miejsca, tuż przy boisku, by uniknąć licznych zderzeń z kibicami, zarówno Lecha, jak i Sokoła, piłkarze obu zespołów rozgrzewali się na „murawie”. Jakiż to szok przeżyłam, kiedy zobaczyłam rozgrzewające się, znane twarze z Poznania. Możdżeń, Murawski, Hamaleinen, Ubiparip, Kotorowski, Drewniak… i wiele, wiele innych. Uśmiechnęłam się do siebie i podzieliłam wrażeniami z przyjaciółką, której cisnęło się na usta typowe dla niej „a nie mówiłam?”. Wiedziała jednak, że mnie to bardzo denerwuje, dlatego też zaprzestała na triumfującym uśmiechu.  Nagle ktoś z boiska krzyknął imię mojej towarzyszki.
- Krzychu! – zawołała i zbliżyła się jeszcze bardziej do barierki oddzielającej boisko z trybunami.
- Cześć, jak tam? – przywitał ją uśmiechem, całując w policzek.
- Wszystko okej, to jest moja przyjaciółka Wiktoria – pokazała na mnie ręką, a ja nielubiąca przedstawień, po prostu z uśmiechem uścisnęłam jego dłoń. Zauważyłam, że przygląda się mojej koszulce z wyraźnym niesmakiem. – To jest Krzysiek, mój kuzyn, były piłkarz Sokoła.
- Miło mi cię poznać – powiedziałam szczerze.
- Mnie również. Dobra, idźcie, bo oni tam nie patrzą, czy miejsce jest zarezerwowane czy nie, tylko wlezą wam w te krzesła i na stojąco będziecie musiały oglądać. – zaśmiał się, patrząc na tłumy, przeciskające się, aby zająć jak najlepsze miejsca.  – Aaa, dziewczyny! Miałem was odprowadzić potem do ciotki.. Ale raczej nie dam rady, bo wiecie.. jadę później z nimi na taką imprezę.. Jest taka możliwość, że załatwiłbym wam jakieś zdjęcia, czy tam autograf, zanim będą się pakować do autokaru, chcecie?- spojrzał na nas i po naszym wyrazie twarzy chyba domyślił się odpowiedzi.. - Ale nic nie obiecuję! Jak coś, to czekajcie na mój telefon, dobra Magda?
- D..D..Dobra – powiedziała zszokowana, równie mocno co i ja. Poczułam dziwne ukłucie w brzuchu. Boże, zdjęcia z piłkarzami? Chyba śnię! – Wiktoria, chodź, nie stój jak ta sroka wpatrzona w gnat..
- Już i..i..idę przecież.. – mówiłam, jednak nie mogłam ruszyć żadną z moich kończyn. Moja jedna  dłoń ściskała łokieć Magdy, druga zawinięta była w pięść, tak, że było widać każdą moją żyłę. Nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa, a ja stałam z wybałuszonymi oczami, patrząc na tą jedną osobę, która właśnie rozmawiała z jednym ze swoich klubowych kolegów.
- Co się stało? – zapytała lekko speszona, bo przecież ludzie musieli się na mnie patrzeć. Stoję na środku jak ta idiotka, wpatrując się w boisko. Krzysiek już dawno zdążył wrócić do szatni swoich kolegów, a my nadal stałyśmy w miejscu. Przyjaciółka prawdopodobnie spojrzała w tą samą stronę, co i ja. Wodziła wzrokiem po twarzach, aż w końcu znalazła powód mojego zachowania, co wywnioskowałam po tym, że ścisnęła mnie mocno w pasie i ciągnęła za sobą. W tym czasie impulsy z mojego mózgu dotarły w końcu do innych części ciała, uruchamiając moje nogi.
- Magda, Matko Święta, widzisz tamtego przystojniaka? On jeszcze nie grał. Przyznam, że jeszcze go nie znam, ale.. jeżeli Krzychu załatwi nam to, co powiedział, to prawdopodobnie zobaczę się z nim twarzą w twarz! – krzyknęłam, czego od razu pożałowałam, gdyż mijający mnie ludzie obdarzyli mnie wzrokiem zasługującym na miano co najmniej dziwnego. – Nie, nie ma mowy, ja tam nie pójdę przecież. Nie odezwę się, zrobię z siebie idiotkę!
- Przestań, to twoja szansa! Nie wiadomo kiedy znów taka nastanie! Też się boję, ale na razie się na to nie jarajmy.. – uśmiechnęła się smutno. – To będzie piękne.. Pierwsze spotkanie Wiktorii i.. właśnie, kogo? Dobra nieważne! Ale za rok zaowocuje to kolejnym spotkaniem, a później… – klepnęła mnie, uśmiechając się znacząco.
- Kobieto! Myślisz, że taki ktoś chciałby rozmawiać z taką dziewczyną? – prychnęłam, odruchowo spoglądając na boisko, gdzie stał młody piłkarz.  
- Jesteś śliczną dziewczyną, a on przystojnym, na oko 18-letnim młodzieńcem, który oszaleje, kiedy tylko cię zobaczy… wiekowo do siebie pasujecie chyba!  - na te słowa wybuchłam gromkim śmiechem.

Mecz zakończył się wynikiem 1:3 dla poznańskiego zespołu. Jestem pewna, że gdyby jeszcze bardziej się postarali, dobrnęli by do jakiś 10 bramek. Ale po co się męczyć.. Aby uniknąć wielkiego zatoru przy wyjściu, opuściłyśmy trybuny dosłownie minutę przed zakończeniem meczu. Kiedy zbliżałyśmy się do wielkiej bramy do Magdy zadzwonił telefon. Nic nie musiała mówić, bo jej uśmiechu wnioskowałam, że jest to Krzysiek. Moje serce zaczęło mocniej bić, stres zaczął ogarniać lekko moje ciało. Tłum kibiców był coraz bliżej nas, obawiałam się, że ją zgubię, gdy ta nie patrząc w ogóle na mnie, ruszyła przed siebie. Ostatnio nawet na zaliczeniu z wf-u tak nie leciała tak szybko, jak teraz! I weź tu ją człowieku dogoń, kiedy nóg jej nawet nie widać! Wielcy mężczyźni chcący wyjść ze stadionu, przysłonili mi widok przyjaciółki. Po chwili jednak zobaczyłam ją na boisku, szukającą mnie wzrokiem. Jak tylko do niej dojdę, to dostanie taką piękną wiązankę słów, że jej się odechce wszystkiego! Kiedy zdyszana dobiegłam do barierki, którą zręcznie przeskoczyłam i znalazłam się na murawie, Magda nie stała już sama, lecz w towarzystwie swojego kuzyna. Uśmiechnęli się do mnie równocześnie, a szatynka przeprosiła za tę całą sytuację. Krzychu zaprowadził nas do osobnego, niewielkiego budynku, w którym mieściły się szatnie obydwu drużyn.
- Tu, na tym korytarzy są jacyś Lechici. Nie wiem kto to jest, ale idźcie i proście o zdjęcia, autografy.. – powiedział, a ja starałam się dojrzeć kto jest na końcu tego korytarza. Po chwili Magda złapała mnie za rękę, mocno podekscytowana.
- Ejj, patrz, tam jest Teo! – szepnęła radośnie, sprawiając, że do mojej ręki nie dopływała już krew.
- Dobra, nie ściskaj mnie ta… O kurna, ten chłopak też tam siedzi! – powiedziałam chyba zbyt głośno, bo zwalczałyśmy odległość między nami, a piłkarzami i według mnie byłyśmy wystarczająco blisko, aby to usłyszeli..
Dalsza część wieczoru minęła mi naprawdę szybko, ale przede wszystkim bardzo szczęśliwie. Jeszcze nikt nie dał mi tyle szczęścia, ile dali mi Lechici.. Poznałam praktycznie wszystkich piłkarzy, zdobywając przy tym autografy i zdjęcia. Okazało się, że ten przystojniak nazywa się Tomek Kędziora i jest obrońcą. Jest w moim wieku, ma osiemnaście lat. Dzisiaj dostał pierwszą szansę i nie powiem, bardzo zaimponował mi swoją grą. Zresztą nie tylko ja byłam zachwycona,  trener nie krył zadowolenia z świeżości i pomysłowości, którą Kędzior wnosił na boisko. Byłam pewna, że jeszcze go zobaczę na murawie. Nie wiem, czy mnie zapamiętają, ale teraz najważniejsze jest to, że rozmawiałam z każdym z nich, tak jakbym znała ich od zawsze.. To wspaniali ludzie, dużo szczęścia mają ci, którzy mają ich na co dzień.
- I widzisz? A nie chciałaś jechać, mordo! – zaczęła przyjaciółka, kiedy byłyśmy w drodze do domu jej cioci, gdzie przebywała jej mama. Zaczęło się powoli zmierzchać, trawa pokrywała się już rosą, księżyc był coraz bardziej widoczny. Zawiało delikatnie, przez co, trzymając oczywiście moje skarby, w postaci autografów, otuliłam się rękoma, starając delikatnie ogrzać.
- No miałaś rację, gdyby nie ty, w życiu nie spotkało by mnie nic równie pięknego! – uśmiechnęłam się promiennie, zresztą nie musiałam się wysilać, gdyż on nie schodził praktycznie z moich ust. Pierwszy raz czuję się tak prawdziwie, tak mocno szczęśliwa.
- Noo i nie gadałabyś z Tomkiem!! Boże, jak wy pięknie razem wyglądacie!
- Tak, tak.. Przecież on rozmawiał ze mną tak po prostu, nic wyjątkowego..
- Przestań! Chyba nie widziałaś jego miny, kiedy zawiesił na tobie wzrok! Jestem pewna, że kiedy dojedziemy tam w końcu do tego Poznania, od razu cię pozna!
- No, a teraz sobie myśli, czy jeszcze mnie spotka, bo jestem taka cudowna.. – odparłam sarkastycznie, na co moja przyjaciółka zareagowała uśmiechem.
- Dokładnie! Jestem pewna, że tak właśnie jest. Mogłaś mu powiedzieć, że przyjedziesz do niego za rok, żeby się chłopak nie denerwował! – zachichotała cicho, a ja przewróciłam oczami. Życie bym oddała, żeby było właśnie tak, jak mówi Madzia. Ale głupotą byłoby robić sobie takie nadzieje...


Więc mamy prolog! Bardzo zależało mi, by blog pojawił się właśnie dzisiaj, ponieważ to co tu opisałam jest po części prawdą, gdyż odbyło się takie spotkanie. I to było właśnie 4 września.. wtedy spełniłam swoje marzenia! I teraz mija równy miesiąc odkąd widziałam się z Lechitami, kiedy stałam w tej szatni.. ehh ;) Mam nadzieję, że opowiadanie się spodoba i będziecie chciały je komentować! Do pierwszego rozdziału!